Kategorie
Felietony

Mit numer dziesięć: mów.

Mit numer dziesięć: mów.

Mówienie o doświadczanej przemocy to odwaga. To przekroczenie własnego strachu, czasem strachu o życie. Zwycięstwo nad poczuciem winy, wstydu i lęku przed odrzuceniem. To także wiara, mimo wszystko, że pojawi się zrozumienie i wsparcie, ale…
same najlepiej wiecie, ile was ten akt szczerości kosztował.
Kampanie społeczne zachęcają kobiety do przerwania milczenia. Mów, krzyczą z bilbordów i ekranów, mów dziewczyno, niech prawda wyjdzie na wierzch, ale…
czy naprawdę ktoś chce was wysłuchać?
Otwieracie usta, podnosicie rękę, mówicie: przeszłam piekło – i oto piekło, całkiem nowe, przed wami się otwiera: stygma, zastraszanie, obojętność, szyderstwo, podważanie, bagatelizowanie, przemoc instytucjonalna, upokarzanie, karanie, alienacja rodzicielska – to jego kolejne kręgi.
Dlaczego do tej pory nic nie mówiłaś? – spytają, jeśli milczałaś a milczałaś, bo przeczuwałaś w kościach nadchodzącą rzeźnię. Ej, czy aby nie kłamiesz? – usłyszysz, kiedy zabierzesz głos.
Zawsze jesteś odpowiedzialna. Zawsze, czy milczysz czy mówisz, jeden syf: twoja wina.

Zachęcanie ofiar przemocy do mówienia ma dać, w założeniu, wsparcie poszkodowanym a sprawców ukarać – jakże to wielce szlachetna idea, ale…
namawianie do ujawnienia przemocy to jednocześnie namawianie kobiet do podjęcia ryzyka: narażenia się na zemstę czy przemoc po-separacyjną: biedę, dewaluację, niekończące się sprawy sądowe, izolację, bezdomność, nawet zabójstwo – czy oprócz ofiar i ich dzieci ktoś jeszcze to ryzyko podejmuje?
Czy ktoś je chroni?
Zachęty zrzucają na ofiary (kurwa mać) brzemię walki z przemocą. To na nasze barki system, leniwie rozparty i patrzący na nas z pobłażliwą wyższością, kładzie ten obowiązek: jeśli nie powiesz, problem nie istnieje, czyż nie?
Otóż nie.
Problem istnieje, ale system udaje, że to tylko twoja prywatna sprawa: nie edukuje społeczeństwa, czym jest przemoc i trauma, i jaka jest jej skala. Nie uwrażliwia, nie informuje, nie wylicza, jakie koszty za nią płacimy, ofiary i wszyscy inni, choć dobrze to wie. System nie tworzy instytucji i programów dla kobiet, które chcą o przemocy mówić – rzetelnych, prawdziwych programów: finansowych, bytowych, psychologicznych, medycznych, prawnych, zamiast tych swych dętych deklaracji i papierowych obietnic, służących systemowi do moralnej masturbacji i zaspokojenia utytłanego sumienia.
System nie przekazuje policji, sędziom, adwokatom, prokuratorom, opiece społecznej czy służbie zdrowia nowoczesnej wiedzy o przemocy i C-PTSD, by konsekwentnie usuwać panoszące się tam inwalidztwo ignorancji. System faworyzuje sprawców.
Zachęcać kobiety do przerwania milczenia można wtedy, gdy zapewni się im bezpieczeństwo – w przeciwnym razie zostają same, pomiędzy piekłem numer jeden a piekłem numer dwa. Między jednym oprawcą a drugim. Krzyczące ale niesłyszane.
Przezroczyste. Wciąż na nowo retraumatyzowane, po prostu, wydymane przez system, ukontentowany swą fałszywą troską i blagierską walką z przemocą.
Piszę tu wam o gniewie. Wbrew temu, jak kobiecy gniew się przedstawia – wariatka drąca mordę, z szaleństwem w oczach i skołtunionymi włosami, niestabilna i agresywna – zachęcam do praktykowania niezgody i złości. Niezgody na system, który zawsze, w każdym momencie, was stygmatyzuje: nawet przemoc jest dobrym powodem, by kobietom wybić zęby. Nawet wtedy, kiedy odważnie mówicie prawdę, jesteście winne i karane.

Praktykujcie gniew wynikający ze świadomości, że jesteście jedną z tysięcy, a wasz kejs to tylko mała drobina piasku w wybetonowanym korycie rzeki, płynącej patriarchalnym ściekiem. Gniew rodzący się ze zrozumienia, jak działa kulturowa smycz. Wkurwienie oparte na pewności, że taką oto wyznaczono nam rolę: utrzymywania zatęchłego nurtu – aby gówno spokojnie płynęło dalej.
Kobietom w kryzysie przemocy wydaje się, że w ich życiu najgorszy był oprawca i konsekwencje jego czynów. Najgorsze jednak są utarte ścieżki myślenia, po których każe im się dreptać, z ciężarem przemocy i winy na plecach, w ciągłej obawie i przekonaniu, że system kobiet nie widzi i nie chroni, ale… mrówka do mrówki, ziarnko do ziarnka, i w końcu jebnie cuchnąca układanka.