Kategorie
Felietony

Co fruwa powietrzu czyli ofiara idealna.

Co fruwa powietrzu czyli ofiara idealna.

Przekonania, jak mówi definicja, to osąd oparty na przeświadczeniu. Nie ma tu miejsca na wiedzę, naukę, czy (zieeew) badania. Przekonania o nas samych i o świecie gromadzą się w nas jak kurz, niepostrzeżenie. Opadają po cichu, w trakcie życia. Twardnieją. Wrastają w skórę i wchodzą krew, aż po jakimś czasie już nie wiadomo, co jest nasze a co obce.
Prześladowania, wojny, zabójstwa, także te „honorowe”, molestowanie, mobbing, pogarda, okrucieństwo, poczucie winy czy wybrakowania, nienawiść, oto co wyrasta na kurzu przekonań.
Wśród chwastów jest też figura ofiary idealnej, albowiem historia, religia, prawo, literatura czy media, innymi słowy kultura uczy nas, kobiety i mężczyzn, kim ofiara idealna jest a kim
nie jest.
Nazwijmy więc rzecz po imieniu: otóż ofiara idealna jest wtedy, kiedy jest martwa albo święta.
Kropka.

Jakakolwiek rysa na ofierze odbiera jej wiarygodność. Ofiara ma być nieskalana, spolegliwa, blada, smutna, biedna, zagubiona a co najważniejsze, milcząca, niczym uduchowione mniszki na świętych obrazkach. Im więcej mówi, tym gorzej, bo jak na ofiarę idealną i prawdziwą, jest zbyt wyszczekana. Im bardziej walczy o sprawiedliwość dla siebie i dla dzieci, tym większa wstrzemięźliwość otoczenia i głębokość wymownych spojrzeń (to jakaś furiatka).
Kiedy ofiara żyje to, bądźmy szczere, co to za ofiara? Kiedy je, śpi, czesze się, ubiera w nową sukienkę, odprowadza dzieci do przedszkola, kiedy pracuje, idzie do kina, kiedy czyta, rozmawia z sąsiadką i sprzedawczynią w sklepie, kiedy sprząta, robi makijaż, płaci rachunki, pije kawę – to ma być niby ta prawdziwa, pytają, ofiara? No ludzie…
Martwa ofiara jest dobrą ofiarą choć, przyznacie, i ona ma w sobie defekt. Pozwoliła się zabić, żyła z nim pod jednym dachem, nie uciekła, nie obroniła się – cóż, po prostu dała, że tak się wyrażę, ciała.
Oczywiście, gdyby uciekła i gdyby żyła, byłaby znów ofiarą nieidealną, ale… filozofię zostawmy filozofom.
Martwe ofiary, pomimo że całe zbudowane są z corpus delicti i tak się osądza. Tworzy się nad nimi mity. Zbrodnia z zazdrości. Postradał zmysły. Zabójstwo z miłości. Kochałem ją, straciłem rozum. Chciała odejść, narzeczony oszalał – za czerwonymi nagłówkami tabloidów ukrywa się prawdę. Powstają narracje, które z prawdą nie mają nic wspólnego – są grubą skorupą brudnych przekonań o ludzkich emocjach i związkach. Tłumaczy się zbrodnię szaleństwem i delirium, bo przecież normalny człowiek nie udusiłby dziewczyny tylko dlatego, że postanowiła zakończyć relację, czyż nie?
Czyż nie? – pytam ponownie, bo większość odpowiada, że oczywiście, że nie.
Oto kolejny chwast w ogrodzie naszych przekonań, zielsko wprost z trującego podłoża.
Jak to jest być ofiarą nieidealną znacie, nomen omen, z autopsji. Przemoc psychiczna nie pozostawia widocznych śladów, zwłaszcza, jeśli masz duże umiejętności adaptacyjne i funkcjonujesz w środowisku, pomimo przemocy, w miarę normalnie.
Zwłaszcza, jeśli bronisz się i walczysz o swoje, co rusz przekraczane, granice.
Chodzisz do fryzjera, rozmawiasz z ludźmi, robisz zakupy, prowadzisz samochód?
To świadczy przeciwko tobie.
Jakiekolwiek zachowania, mieszczące się w normie – czyli twoja z trudem ogarniana namiastka zwyczajnego świata – świadczą przeciwko tobie.
Albo inaczej, kiedy masz na sobie, w powszechnym mniemaniu, kalającą cię ryskę:
krzyczysz, przeklinasz, każesz mu, w rozpaczy, wypierdalać – o kochana, jaka przemoc?
Toż to symetria i konflikt małżeński.
Jesteś wredna, przebojowa, ładna, odnosisz sukcesy, masz pieniądze? Wybacz, ale nie jesteś ofiarą prawdziwą i przekonującą.
Pijesz z kolegami w barze, głośno się śmiejesz, ubierasz się n i e s t o s o w n i e, masz w dupie autorytety?
Spadaj, jędzo. Zniszczyłaś mu życie.
Mity dotyczące sprawców i ofiar serwuje się nam nieustannie, tak jak mity dotyczące kobiet. Nawet ich nie zauważamy, bo tyle ich jest – tak jak nie dostrzegamy kurzu tańczącego we wdychanym przez nas powietrzu. Kto będzie, do diabła, przyglądał się jak wariat temu, czym oddycha?

Niedziela, otwieram Onet, strona główna, przedpołudnie, dzień bardziej rekreacyjny, dużo o sporcie i życiu, mniej polityki i wojny. Czytam tytuły:
„Potraktowała mnie jak bankomat. Nie chcę już żadnego związku.”
„Wyszłam za mąż dla pieniędzy. Niestety, nadal jestem biedna.”
„Matka zmarnowała mi życie. Odzyskam wolność dopiero, gdy ona umrze.”
„Robiła mi wyrzuty, że spotykam się z siostrą. Mówiła, że jest smutna.”
„Żona sypiała z jego bratem. Gdybym był zazdrosny, poślubiłbym inną.”
„Gdy zrobiono mu zdjęcie z tancerką TzG, żona była wściekła.”
„Najgorsze rzeczy, które kobiety robią podczas wizyty u ginekologa.”
Oto życie. Jeden mit pod drugim mitem: kobieta istotą interesowną, chciwą, zaborczą, zdradziecką, okrutną, zazdrosną, niestabilną, no i ofkors, głupią – ergo: czegokolwiek nie doświadczy, zasłużyła.
Niby śmieszne, te kilka lilipucich okruszków, bo czymże jest Onet w bezmiarze kosmosu – ale okruszek do okruszka i będzie, jak mawiały nasze babki, rozpierduszka.
Tak tworzy się przekonania i wzbija się kurz. Tym oddychamy. W taki sposób i bez przerwy zaciemnia się świat. Pokrywa się nas i prawdę grubą warstwą paprochów. W tym kurzu demony się budzą a ludzie się gubią – i to w nim, podobno z wielkiej „miłości”, najpierw nas biją a potem zabijają.

Wchuj niebezpieczne, dziewczyny, naprawdę wchuj.

Kategorie
Felietony

Niech eksploduje.

Niech eksploduje.

To będzie tekst inny niż zwykle. Pomimo, że go znam – pisałam go przez dwa dni – trzęsie mną. Pomimo, że w zasadzie mnie nie dotyczy – moje dzieci są już dorosłe – czuję wielki niepokój. Myślę o was, o tych, które są przed, lub w trakcie rozwodu. I waszej walce o prawa rodzicielskie. Myślę o tysiącach dzieciaków, które narażono na niebezpieczeństwo i o traumach, które niosą do końca życia. O tych, które tego nie przetrwały. Myślę także o prawie, które z założenia powinno chronić najsłabszych, ale tego nie robi, kiedy zawiera jakiekolwiek sojusze.
To długi tekst, ale uwierzcie, inaczej się nie dało. Udostępniajcie. I rozmawiajcie ze sobą.
Bądźcie razem. Niech gniew eksploduje. Bo w przeciwnym razie zapanuje ciemność.
I jeszcze jedno. Pierwszy raz, i mam nadzieję że ostatni, uprzedzam te wszystkie, które mają słabe żołądki, by przygotowały się na najgorsze.
Richard A. Gardner był profesorem psychiatrii na Uniwersytecie Columbia. Pracował tam nieodpłatnie, utrzymując się przede wszystkim z wynagrodzeń za pracę jako biegły sądowy, oraz z wydawnictwa Creative Therapeutics, które sam założył i w którym publikował swoje książki.
To on jest twórcą „teorii” PAS, czyli Syndromu Alienacji Rodzicielskiej, gdzie słowo teoria zostało ujęte w cudzysłów nie bez przyczyny – PAS nie został uznany przez świat akademicki ani żadną uprawnioną organizację naukową, nie spełniał bowiem warunków i kryteriów pracy badawczej – „teoria” opierała się bowiem, jak pisano, na osobistych przekonaniach, doświadczeniu, światopoglądzie i uprzedzeniach jego twórcy. PAS nie jest też uwzględniony w DSM, diagnostycznym i statystycznym podręczniku zaburzeń psychicznych.
Czym jest PAS? W prostych słowach, „teoria” opiera się na założeniu, że dziecko, w przypadku rozwodu rodziców, unika kontaktu z tym opiekunem, który nie sprawuje nad nim codziennej pieczy, ponieważ zostało poddane praniu mózgu, a jego niechęć czy strach w stosunku do drugiego rodzica nie ma nic wspólnego z faktem, że było ono świadkiem lub doświadczało przemocy lub molestowania od ojca – piszę „ojca”, bowiem Richard A. Gardner zasłynął w sądach głównie obroną ojców, starających się o całkowitą lub naprzemienną opiekę, pomimo ciążących na nich oskarżeniach o ciężkie nadużycia.

Gardner stał na stanowisku, że dziecko powinno być odebrane matce, sprawczyni PAS, i przekazane ojcu lub, ewentualnie, do instytucji, która „odpierze” mu mózg i nauczy, jak na nowo pokochać drugiego rodzica.
Najbardziej znane książki Richarda A. Gardnera to „Child Custody Litigation: A Guide for Parents and Mental Health Professionals” 1986, „The Parental Alienation Syndrome and the Differentiation Between Fabricated and Genuine Child Sex Abuse”1987, „Sex-Abuse Hysteria: Salem Witch Trials Revisited” 1991 i „True and False Accusations of Child Sex Abuse”1992. Wszystkie wydał sam.
Pierwszą z nich osobiście rozesłał do wszystkich sądów rodzinnych w Stanach Zjednoczonych, a jej treść, mimo sprzeciwu i zakłopotania psychologicznego establishmentu, trafiła na podatny grunt. Musiało być w „teorii” PAS coś bardzo ujmującego, co przekonało umysły, sumienia i serca sędziów i adwokatów, bo zaraz potem Gardner stał się w USA ważnym ekspertem i biegłym w sprawach rozwodowych, zwłaszcza w tych, gdzie pojawiały się zarzuty o molestowanie seksualne dzieci oraz o przemoc. Odbyło się tysiące rozpraw w oparciu o „teorię” PAS, rozpowszechnianą i używaną przez jej orędowników. Zakończyły się wyrokiem odebrania dziecka matce i uznania, że jego niechęć do ojca wynika tylko i wyłącznie z syndromu alienacji. Sam Gardner uczestniczył w ponad 400 procesach, i tak byłoby zapewne do dziś – był zagorzałym bojownikiem o swoją sprawę – gdyby w maju 2003 roku nie zmarł, o czym opowiem na koniec tej historii, bo każda historia zasługuje na swoje zakończenie.
Na temat PAS napisano tysiące tomów. Opublikowano setki opinii, polemik, recenzji, mów pochwalnych i interpretacji. Czasem jednak nie ma sensu bić się na argumenty. Będzie lepiej, jeśli to Dr. Richard A. Gardner powie swoimi słowami, o co w tym wszystkich chodzi.
Zapnijcie pasy.
Oto cytaty zaczerpnięte z jego książek:
W każdym z nas jest trochę pedofilii.
Pedofilia wewnątrzrodzinna (czyli kazirodztwo) jest szeroko rozpowszechniona i jest prawdopodobnie starożytną tradycją.
Normalne dziecko przejawia szeroką gamę fantazji i zachowań seksualnych, z których wiele można by określić jako „chore ” lub „zboczone”, gdyby były okazywane przez dorosłych.
Miał pecha /ojciec/, jeśli chodzi o miejsce i czas urodzenia, co do społecznego nastawienia do pedofilii. Nie są to jednak powody, by go potępiać.
Jednym z kroków, które społeczeństwo musi podjąć, aby poradzić sobie z obecną histerią /dot. pedofilii/, jest „zejście z niej” i przyjęcie bardziej realistycznej postawy wobec pedofilskich zachowań.
Drakońskie kary wymierzone pedofilom wykraczają daleko poza to, co uważam za wagę przestępstwa.
Usunięcie pedofilskiego rodzica z domu powinno być poważnie rozważane tylko wtedy, gdy wszystkie próby leczenia i zbliżenia z rodziną okazały się daremne.
Pedofile, którzy wykorzystują dzieci poza domem, powinni najpierw otrzymać możliwość leczenia środowiskowego. Jeśli to zawiedzie, wtedy i tylko wtedy należy rozważyć jakiś rodzaj przymusowego uwięzienia.
Podczas swoich przemówień przeciwko „zboczeńcom”, którzy są przedmiotem ich pogardy /adwokaci drugiej strony/, często osiągają poziom taki podniecenia, który można łatwo uznać za seksualny. Psychologicznie, takie osoby zawsze walczą o stłumienie swoich własnych niedopuszczalnych pedofilskich impulsów, które nieustannie naciskają na uwolnienie.
Nie ma wątpliwości, że sprawy o nadużycia są „podniecające” dla wielu różnych osób w nie zaangażowanych, oskarżycieli, prokuratorów, prawników, sędziów, oceniających, psychologów, dziennikarzy, czytelników gazety i wszystkich innych – z wyjątkiem fałszywie oskarżonych i niewinnej ofiary.
Sędziowie również mogą tłumić pedofilskie impulsy, z obawy przed represją i poczuciem winy. Dochodzenie w szczegółach sprawy zapewnia im voyeurystyczne i zastępcze gratyfikacje. Uwięzienie domniemanego sprawcy może służyć psychologicznemu wyparciu własnych, posiadanych przez sędziego impulsów pedofilskich.
Matka jest usatysfakcjonowana psychologicznie [jej własne, hamowane seksualne potrzeby] wizualnymi obrazami, które dostarcza zarzut o molestowanie seksualne /dziecka/.
Zdecydowana większość ludzi w historii świata uważała pedofilię za normę.
Dzieci cierpią dlatego, że nasze społeczeństwo przesadnie reaguje na pedofilię.
Pedofilia może sprzyjać przetrwaniu gatunku ludzkiego, służąc celom prokreacyjnym.
Wykorzystywanie seksualne niekoniecznie jest traumatyczne; Wyznacznikiem tego, czy molestowanie seksualne będzie traumatyczne dla dziecka, jest społeczna postawa wobec takich spotkań.
Należy zachować szczególną ostrożność, aby nie zrazić dziecka do molestującego rodzica. Usunięcie pedofilskiego rodzica z domu powinno być poważnie rozważane tylko wtedy, gdy wszystkie próby leczenia okazały się daremne.
Należy powiedzieć dziecku, że nie ma idealnego rodzica. Wykorzystywanie seksualne należy umieścić na liście negatywnej, ale należy również docenić pozytywy.
Starszym dzieciom można pomóc zrozumieć, że kontakty seksualne między osobą dorosłą a dzieckiem nie są powszechnie uważane za czyn naganny. Dziecko może dowiedzieć się o innych społeczeństwach, w których takie zachowanie było i jest uważane za normalne. Można by pomóc dziecku docenić mądrość słów szekspirowskiego Hamleta, który powiedział: „Nic nie jest ani dobre, ani złe, ale to myślenie takim to czyni”.
W takich dyskusjach należy pomóc dziecku zrozumieć, że mamy w naszym społeczeństwie przesadnie karną i moralistyczną postawę wobec kontaktów seksualnych między dorosłym a dzieckiem.
Jeśli matka zareagowała na molestowanie w sposób histeryczny lub użyła tego jako pretekstu do kampanii oczerniania ojca, terapeuta postąpi dobrze, jeśli spróbuje ją „otrzeźwić”. Jej histeria przyczyni się do poczucia dziecka, że ​​popełniono ohydną zbrodnię, a tym samym zmniejsza prawdopodobieństwo jakiegokolwiek zbliżenia z ojcem.
Trzeba zrobić wszystko, co możliwe, by pomóc jej spojrzeć na „zbrodnię” z właściwej perspektywy. Trzeba jej pomóc zrozumieć, że w większości społeczeństw w historii świata
takie zachowanie było wszechobecne i nadal tak jest.
Być może można jej pomóc w zrozumieniu, że w historii świata jego /ojca/ zachowanie było prawdopodobnie częstsze, niż powściągliwe zachowanie tych, którzy nie wykorzystują seksualnie swoich dzieci.
Trzeba /sprawcy/ pomóc zrozumieć, że nawet dzisiaj [pedofilia] jest szeroko rozpowszechnioną i akceptowaną praktyką wśród dosłownie miliardów ludzi.
Musi nauczyć się panować nad sobą, jeśli ma uchronić się przed drakońskimi karami wymierzanymi w naszych społeczeństwach, które okazują pedofilskie impulsy.
Terapia z ojcem nie powinna skupiać się na głównym problemie (tj. molestowaniu seksualnym). Zamiast tego terapię należy poświęcić na rozmawianie o innych rzeczach, ponieważ celem terapii jest pomaganie ludziom zapomnieć o ich problemach.
Żyjemy obecnie w niebezpiecznych czasach, podobnie jak w nazistowskich Niemczech.
Histeria wykorzystywania seksualnego jest wszechobecna.

Dzieci są z natury seksualne i mogą inicjować kontakty intymne poprzez „uwodzenie” dorosłego.
Jeśli związek seksualny zostanie wykryty, dziecko prawdopodobnie będzie zmyślać, tak że to dorosły będzie obwiniany za inicjację.
Jesteście tam jeszcze?
Trzymacie się?
Zastanawiam się czasem, czy istnieje miejsce w duszy człowieka, gdzie jego szaleństwo spotyka się z sumieniem. Miejsce, gdzie bestia pochyla głowę i spuszcza oczy. Gdzie wszystkie słowa i wszystkie uczynki odbijają się w lustrze życia, i gdzie żadne sztuczki nie są w stanie przykryć ani dobra, ani potworności, które nosimy w sobie. Chodzi mi o miejsce, gdzie rozstrzyga się spór, kim w istocie jesteśmy, i na co zasługujemy. Być może dla wielu powierzchnia ich zwierciadła zawsze pozostanie mętna i nieczuła na jakikolwiek blask.
A może, kto wie, kiedy przypadkiem, na chwilę, na jego tafli pojawia się pojedynczy refleks, niespodziewana smuga światła, ulotny błysk, to wówczas to, co na ułamek sekundy wyłania się z mroku, bam!, nagle eksploduje, i zabija.
25 maja 2003 roku Richard A. Gardner nie pojawił się, jak zwykle, w sądzie, gdzie miał zeznawać jako biegły. Znaleziono go we własnym domu, zaszlachtowanego, jak świnia, nożem do steków. Wykluczono udział osób trzecich, a jego śmierć, po drobiazgowym śledztwie, uznano za samobójstwo.
„W lutym 2020 roku powstał, pod wpływem silnego lobby ojcowskiego, parlamentarny Zespół ds. Przeciwdziałania Alienacji Rodzicielskiej. Skład osobowy zespołu: Grzegorz Braun, Dobromir Sośnierz, Janusz Korwin-Mikke i Robert Winnicki.
Priorytetowe orzekanie opieki naprzemiennej przez sądy rodzinne, kara dwóch lat więzienia dla rodzica utrudniającego kontakty z drugim rodzicem i 12 lat pozbawienia wolności, jeśli drugi rodzic – w następstwie tzw. alienacji – targnie się na swoje życie. To podstawowe założenia senackiego druku 63, który zakłada nowelizację kodeksu rodzinnego i opiekuńczego oraz kodeksu karnego.”
Wyborcza, 10.04.2021

Kategorie
Felietony

Bez metafor, śmiertelnie poważnie.

Bez metafor, śmiertelnie poważnie.

Bessel van der Kolk, profesor psychiatrii na Harvardzie, jeden z najwybitniejszych badaczy traumy, pisał już lata temu, że długotrwała przemoc, jakakolwiek, a więc także psychiczna, czyni w naszych organizmach ogromne spustoszenia.
Stres, będący wynikiem przemocy sprawia, czytamy w „Strachu ucieleśnionym”, że zanika ochrona autoimmunologiczna – doświadczając przemocy zaczynamy więc chorować, zarówno na banalne, jak i poważne choroby.
Wysoki poziom kortyzolu znacznie zwiększa ryzyko cukrzycy. Działa zabójczo na hipokamp, redukując jego wielkość – żyjąc z przemocowcem mamy problemy z pamięcią i koncentracją.
Stres pobudza układ limbiczny, inaczej zwany ciałem migdałowatym, a to powoduje rozregulowanie emocji – towarzyszy nam ciągły strach i niepokój – nie śpimy, a jeśli śpimy, mamy koszmary. Brak snu generuje wyczerpanie i depresję.
Stres blokuje ośrodek Broki, odpowiedzialny za mowę – pojawia się trudność z wypowiedzeniem się, lub nazwaniem tego, co się z nami dzieje. I co dzieje się w naszych domach.
Pobudzony mózg, poprzez nerw błędny, rozpierdala nam układ trawienny i trzewia.
Wpływa też na pracę serca i płuc – serce wali, bezustannie, co jest dla niego niszczące, a płuca pracują albo ponad miarę, albo zbyt płytko.
Stres powoduje, że wyłącza się działanie zarządcze, ulokowane w korze przedczołowej – nie jesteśmy w stanie podejmować racjonalnych decyzji – kiedy doświadczamy przemocy, nasze życie zmienia się w bezładne miotanie, od ściany do ściany.
To tylko kilka przykładów.
A teraz, drogie panie, ręka w górę, która z was, po zgłoszeniu przemocy, miała robioną obdukcję – ale nie ciała, a psychiki. Którą przebadano na poziom kortyzolu we krwi?
Której, za pomocą rezonansu, sprawdzono wielkość hipokampa. Która miała przeprowadzony wywiad, na istniejących od lat, standaryzowanych arkuszach badania PTSD, którymi zwyczajowo bada się weteranów?

Wg. słownika języka polskiego, obdukcja to badanie lekarskie wykonywane w celu ustalenia rodzaju i rozmiarów doznanych uszkodzeń ciała, lub badanie zwłok w celu ustalenia przyczyny śmierci.
Tyle jeśli chodzi o definicję; ta zakłada, że jesteśmy workiem za skóry, napełnionym tkanką. Uszkodzenie worka i tkanki to uszkodzenie człowieka. Nasze emocje, nasz umysł, nasze uczucia, czyli to, co sprawia, że jesteśmy ludźmi i że funkcjonujemy jako ludzie, nie podlega obdukcji. Powiedz, kobieto, na policji lub w sądzie, że masz koszmary, a obśmieją cię jak norki. Powiedz, że nie śpisz od miesiąca, to popatrzą na ciebie jak na wariatkę – a potem zaczną się zastanawiać, czy nie odebrać ci dzieci.
Wniosek? W świecie, w którym żyjemy, jesteś wiarygodna tylko wtedy, gdy masz wybite zęby, poszarpane wargi, podbite oczy i rozerwaną wątrobę, lub gdy jesteś trupem. Jesteś wiarygodna, jeśli twój worek jest siny i pokaleczony. Dopiero wtedy stajesz się ofiarą.
Albo więc dajmy się zabić, albo zmieńmy ten świat.

Bo dłużej, naprawdę, tak się nie da.

Kategorie
Felietony

I am on fire czyli sztuka rozpalania stosów.

I am on fire czyli sztuka rozpalania stosów.

W powszechnej świadomości koniec związku to koniec przemocy. Zakończenie „rodzinnego konfliktu”, jak niektórzy to nazywają – swoją drogą, czy może być większa aberracja? – to zatrzymanie zła. Tak sądzi większość a przecież ja to wiem i pani to wie, że separacja jest otwarciem bram do innych piekieł. Do miejsca, gdzie cokolwiek nie powiesz i nie zrobisz, zostaniesz uznana za zafiksowaną, nie umiejącą pogodzić się z zakończeniem relacji, mściwą lub, najlepszym razie, niezrównoważoną żonę.
Fazy przemocy poseparacyjnej mają swój stały scenariusz, choć słowo „fazy” wydaje się być, w tym przypadku, określeniem nazbyt technicznym. Inwencja, kreatywność, fantazja, zmyślność czy koncept – sky narcystycznej mendy, w tej konkretnej sprawie – has no limit.
Płonący stos bez przychylnej widowni jest daremny, niczym huczna premiera bez widzów.
Widownia ma nie tylko podziwiać płomienie, klaskać i tańczyć na zgliszczach, ona ma za zadanie dorzucać drew.
Oto zatem punkt pierwszy – abyś spłonęła, trzeba pozbawić cię wiarygodności, bo twoja wiarygodność to realny, najniebezpieczniejszy wróg. Jeśli ludzie ci uwierzą, kombinuje narcystyczny chujek, plan zdechnie niczym tlący się na wietrze mokry pakuł.
Przebiera więc kopytkami, chodzi po znajomych, odwiedza rodzinę, wydzwania do twoich szefów, jest niczym stara chabeta sprzedawcy opału, niezmordowana, upocona, zawsze w drodze.
Od jednego domu do drugiego, od jednego ucha do drugiego, opowiada wyssane z brudnego kopyta opowieści, skarży się, biadoli, chlipie, smarka w cudze mankiety, boję się jej, kwili, bo to potwór nie kobieta, nie wiecie do czego jest zdolna, i pokazuje każdemu wyimaginowane ałka.
Wielka jest siła współczucia, i wielka jest moc empatii. Rozpala ogniem cudze dusze. Płonie miłosierdziem a umiejętnie podsycana – który chujek to sobie daruje? – zamienia się w gorący gniew. Wystarczy podrzucić w ogień drewienka krzywdy, dołożyć suchych szczapek strachu, podlać ukradkiem benzyną smutku, by potem grzać się przy ognisku, snuć opowieści i sycić się ciepłem czerwonych serc.
Chujek wie, jak przepastne są pokłady kobiecych współczuć. On wie, jakże łatwo wzbudzić w innych kobietach ten jedyny w swym rodzaju afekt, pomieszanie opiekuńczości i zawistnej satysfakcji, jak uwieść swym bólem, zatruć rozum kolejną łzą i kolejnym smarkiem. To one zostaną orędowniczkami jego cierpienia, to je trzeba pozyskać, grając walczyka na ich delikatnych strunkach – strunkach nudy, zazdrości, głodu świeżego mięsa, naiwnego dobra, lub prostackiej głupoty.
Jest reżyser, jest widownia oraz napisane przez niego kwestie, musi być i płomień. Drugi punkt to atak. Świat już wie, że atak chujka jest sprawiedliwy, więcej, jest konieczny i pozbawiony złych intencji. W istocie, świat chujowy atak odbiera jako dziejową sprawiedliwość i słuszną obronę. Świat, niesiony świętym oburzeniem, ataków się domaga, popiera je i im przyklaskuje. Świat donosi kłody na stos i upojony moralnym fermentem porykuje: odebrać jej dzieci, odebrać jej dom, pracę, wygnać albo nie, lepiej spalić!

W tym dramacie on ma być jedyną ofiarą.

Punkt trzeci to stos. Odbiera ci dzieci, dom, pracę, miejsce do życia i dobre imię.
Porzuć wszelką nadzieję, on nie spocznie, dopóki nie dokona totalnego zniszczenia.
Dopóki wiatr nie rozwieje twych kości i resztek popiołu, ciągle stanowisz zagrożenie.
Dopóki nie odtańczy na zgliszczach dopóty nie w osiągnie spokoju, nie odetchnie, nie zaśnie. Twój koniec, twoje unicestwienie to jego życie. W bonusie ma wzniosłe poczucie chwały, bohaterstwa, prawiedliwości, otulone w miękki i bezpieczny kocyk powszechnego współczucia.
Dlaczego, pytasz osłupiała. Czym, zastanawiasz się, zasłużyłam?

Ano, zajrzałaś, kobieto, do jego duszy. Poczułaś smród zgniłego sumienia. Zobaczyłaś zimną pustkę w miejscu, gdzie inni mają serca. Dostrzegłaś tę zdegenerowaną łatwość, wręcz przyjemność, z jaką kłamie, manipuluje, krzywdzi i zdradza. Dojrzałaś radość, jaką mu to sprawia, byłaś świadkiem opadającej jak rdza pozłoty, kruszenia się, sypania wizerunku, upadku ulepionej z patyków i łajna dętej potęgi.
W jego świecie, w świecie teatralnych póz, wymuskanych gestów, pozorów i koron z tombakowego złota, w świecie gdzie „jestem bogiem i co mi zrobicie?” jesteś świadkiem prawdy. Oto powód i zbrodnia. Tylko tyle i aż tyle.
Jest grzech – jest i inkwizycja.
Im więcej twego milczenia, tym wyższy snop ognia i tym lepsza zabawa. Twoje słowa, mówienie o tym co dzieje się w domu, szukanie wsparcia, dzielenie się z innymi własną historią, zbieranie dowodów, ujawnianie prawdy jest dla niego deszczem, burzą, nawałnicą.

A w deszczu i w burzy stosy nie płoną.

Kategorie
ksiazka

Wstęp

W naturze rzeczy, czasami, kryją się jej największe tajemnice. Otaczający ją kokon przekonań, sterepotypów, opinii a nawet naukowych rozpraw uniemożliwia, a nawet wyklucza jej poznanie.

Weźmy na przykład powietrze: znamy jego skład, własciwości i przeznaczenie. Naukowcy na cząstki rozłożyli jego strukturę. Malarze spędzili najlepsze lata swojego życia, by oddać na płótnach jego migotliwość. Lekarze jasno określili, czym powietrze dla nas jest i jak
nam służy. Codziennie miliardy ludzi dokonują w swych płucach, bezwiednie, wymiany gazowej, nie zastanawiając się, co we wdychanym powietrzu fruwa i że ono w ogóle jest. Jak tego pięknego, słonecznego dnia, dwudziestego szóstego kwietnia 1986 roku, po wybuchu w Czarnobylu.

Nie nie, poczekajcie. To nie jest rozprawa o atomie, tlenie i jego tajemnicach. To nie jest poetycka książka o kroplach mglistej szadzi na drapieżnych koronach drzew. Wręcz przeciwnie, nie ma w niej nic poetyckiego – to książka o przemocy poseparacyjnej. Niedostrzegalnej, radioaktywnej, zabijającej truciźnie.

Świat nazywa ją konfliktem małżeńskim. Świat mówi: kłócą się o dziecko. Albo: kolejna porzucona kobieta, która nie potrafi odpuścić. Lub: znajdźcie kompromis, jak ludzie. Nie histeryzuj, kobieto, to tylko rozstanie! Świat nie widzi przemocy, zamyka na nią oczy bo, jak pisze Judith Herman, tak jest wygodniej. Nie trzeba wówczas zajmować stanowiska, nie trzeba współczuć i narażać się na uwierający, niczym za ciasne gacie, dysonansik. A co najważniejsze, nie trzeba podejmować działań.

Ponieważ świat zamyka na przemoc oczy, zwłaszcza na tą psychiczną, tą która nie pozostawia ewidentnych, dostrzegalnych śladów, tym bardziej nie jest w stanie dostrzeć jej wynaturzonego zdziczałego, karmionego bezkarnością syna – przemocy poseparacyjnej.
A ona jest wszędzie, niczym powietrze.

Przemoc poseparacyjna zabija. Niszczy i pozbawia kobiety nadziei. Traumatyzuje. Zatruwa im życie na lata, kradnie je, obraca w nicość. Miażdży fizycznie i psychicznie. Zabiera spokój, dorobek, dzieci. Zaraża strachem i bezsilnością.

Przekleństwem natury rzeczy jest jej niewidzialność. Przekleństwem jest udawanie, że to, co skrzy się w powietrzu jest nieistotne, niegroźne. A nawet, w sumie, dość ładne. Przekleństwem są kulturowe mity, przekonania, ignorancja oraz bagatelizowanie doświadczeń setek tysięcy kobiet.

O tym jest ta książka.
O tym, czym oddychamy.
O przemocy.

Kategorie
Felietony

Mit numer dziesięć: mów.

Mit numer dziesięć: mów.

Mówienie o doświadczanej przemocy to odwaga. To przekroczenie własnego strachu, czasem strachu o życie. Zwycięstwo nad poczuciem winy, wstydu i lęku przed odrzuceniem. To także wiara, mimo wszystko, że pojawi się zrozumienie i wsparcie, ale…
same najlepiej wiecie, ile was ten akt szczerości kosztował.
Kampanie społeczne zachęcają kobiety do przerwania milczenia. Mów, krzyczą z bilbordów i ekranów, mów dziewczyno, niech prawda wyjdzie na wierzch, ale…
czy naprawdę ktoś chce was wysłuchać?
Otwieracie usta, podnosicie rękę, mówicie: przeszłam piekło – i oto piekło, całkiem nowe, przed wami się otwiera: stygma, zastraszanie, obojętność, szyderstwo, podważanie, bagatelizowanie, przemoc instytucjonalna, upokarzanie, karanie, alienacja rodzicielska – to jego kolejne kręgi.
Dlaczego do tej pory nic nie mówiłaś? – spytają, jeśli milczałaś a milczałaś, bo przeczuwałaś w kościach nadchodzącą rzeźnię. Ej, czy aby nie kłamiesz? – usłyszysz, kiedy zabierzesz głos.
Zawsze jesteś odpowiedzialna. Zawsze, czy milczysz czy mówisz, jeden syf: twoja wina.

Zachęcanie ofiar przemocy do mówienia ma dać, w założeniu, wsparcie poszkodowanym a sprawców ukarać – jakże to wielce szlachetna idea, ale…
namawianie do ujawnienia przemocy to jednocześnie namawianie kobiet do podjęcia ryzyka: narażenia się na zemstę czy przemoc po-separacyjną: biedę, dewaluację, niekończące się sprawy sądowe, izolację, bezdomność, nawet zabójstwo – czy oprócz ofiar i ich dzieci ktoś jeszcze to ryzyko podejmuje?
Czy ktoś je chroni?
Zachęty zrzucają na ofiary (kurwa mać) brzemię walki z przemocą. To na nasze barki system, leniwie rozparty i patrzący na nas z pobłażliwą wyższością, kładzie ten obowiązek: jeśli nie powiesz, problem nie istnieje, czyż nie?
Otóż nie.
Problem istnieje, ale system udaje, że to tylko twoja prywatna sprawa: nie edukuje społeczeństwa, czym jest przemoc i trauma, i jaka jest jej skala. Nie uwrażliwia, nie informuje, nie wylicza, jakie koszty za nią płacimy, ofiary i wszyscy inni, choć dobrze to wie. System nie tworzy instytucji i programów dla kobiet, które chcą o przemocy mówić – rzetelnych, prawdziwych programów: finansowych, bytowych, psychologicznych, medycznych, prawnych, zamiast tych swych dętych deklaracji i papierowych obietnic, służących systemowi do moralnej masturbacji i zaspokojenia utytłanego sumienia.
System nie przekazuje policji, sędziom, adwokatom, prokuratorom, opiece społecznej czy służbie zdrowia nowoczesnej wiedzy o przemocy i C-PTSD, by konsekwentnie usuwać panoszące się tam inwalidztwo ignorancji. System faworyzuje sprawców.
Zachęcać kobiety do przerwania milczenia można wtedy, gdy zapewni się im bezpieczeństwo – w przeciwnym razie zostają same, pomiędzy piekłem numer jeden a piekłem numer dwa. Między jednym oprawcą a drugim. Krzyczące ale niesłyszane.
Przezroczyste. Wciąż na nowo retraumatyzowane, po prostu, wydymane przez system, ukontentowany swą fałszywą troską i blagierską walką z przemocą.
Piszę tu wam o gniewie. Wbrew temu, jak kobiecy gniew się przedstawia – wariatka drąca mordę, z szaleństwem w oczach i skołtunionymi włosami, niestabilna i agresywna – zachęcam do praktykowania niezgody i złości. Niezgody na system, który zawsze, w każdym momencie, was stygmatyzuje: nawet przemoc jest dobrym powodem, by kobietom wybić zęby. Nawet wtedy, kiedy odważnie mówicie prawdę, jesteście winne i karane.

Praktykujcie gniew wynikający ze świadomości, że jesteście jedną z tysięcy, a wasz kejs to tylko mała drobina piasku w wybetonowanym korycie rzeki, płynącej patriarchalnym ściekiem. Gniew rodzący się ze zrozumienia, jak działa kulturowa smycz. Wkurwienie oparte na pewności, że taką oto wyznaczono nam rolę: utrzymywania zatęchłego nurtu – aby gówno spokojnie płynęło dalej.
Kobietom w kryzysie przemocy wydaje się, że w ich życiu najgorszy był oprawca i konsekwencje jego czynów. Najgorsze jednak są utarte ścieżki myślenia, po których każe im się dreptać, z ciężarem przemocy i winy na plecach, w ciągłej obawie i przekonaniu, że system kobiet nie widzi i nie chroni, ale… mrówka do mrówki, ziarnko do ziarnka, i w końcu jebnie cuchnąca układanka.

Kategorie
Felietony

Okruszeczki dla mojej dziewczyneczki.

Okruszeczki dla mojej dziewczyneczki.

Najsilniejszy motywator na świecie? Przerywane wzmocnienie – must have w każdej narcystycznej relacji. To nic innego, jak zabawa w ciepło/zimno, nic bowiem tak nie przywiązuje ofiary ze sprawcą, jak dozowane na przemian dobro i zło; nic nie daje takiej nadziei na piękny dzień, jak po burzy słonko.
W latach osiemdziesiątych Dutton i Painter opracowali teorię traumatycznej więzi – inaczej „trauma bonding”.
Traumatyczna więź zaczyna się wtedy, gdy pojawia się w tobie obawa przed utratą związku. Kiedy odczujesz nagle nieokreślony lęk, że to zniknie – cudowna i magiczna miłość którą, podczas love bombingu, on rozpostarł przed tobą jak anielskie białe skrzydła.
Prosty a zarazem perwersyjny sposób: wszystko dobrze, super, szczęście, plany, troska, no po prostu w pytkę a tu nagle, nie wiadomo skąd i jak, słyszysz cichy trzask. Żadne tam ryki, groźby czy inne furiaty, o nie, raczej takie „pyk” – mała rzecz, mały szantażyk, cichy dzień, zniknięcie bez słowa na kilka godzin, nieodebrane połączenia, „nie wiem, czy nadaję się do związków” czy „muszę odpocząć” wypowiedziane mimochodem podczas przełykania jajecznicy – i oto zaczyna się, jak nazywają to Dutton i Painter, zmiana manipulacyjna.
Przypadek? Jego wewnętrzne dylematy? Lęk przed bliskością? Ach, nie nie, absolutnie nie. To przemyślana strategia, której konsekwencje czujesz do dziś.
Sytuacje, które wzbudzają obawy i niepokój – takie które trudno ubrać słowa bo przecież jest nam super razem, czyż nie? – mają zaburzyć twoje poczucie równowagi i szczęścia.
Na razie to tylko cichutkie pyk ale jakże istotne dla tworzenia traumatycznego uwiązania.
Pyk będzie miało ciąg dalszy: kolejne cichutkie pykania, które mają zmusić cię do podporządkowania, uległości i nieustannych, coraz bardziej desperackich starań o związek, by w nagrodę wróciła miłość.
Pykanie ma zasiać w tobie niepewność, potrzebę działania, poczucie ulotności relacji, aż do strachu przed jej zakończeniem. Ma wzbudzić ulgę i wdzięczność, kiedy znów jest cudownie, bezpiecznie i miło.
Wmawia się nam, że ulegamy manipulacyjnej zmianie, bo coś z nami nie tak. Bo mamy poczucie niższości, bo jesteśmy słabe, bo mamy osobowość zależną, bo deficyty, bo nie stawiamy granic.
Bzdura.
Nie ma odpornych na ten sposób manipulacji, no chyba że jesteś psychopatą. Jak piszą twórcy teorii, ulegają jej żołnierze w niewoli – twarde chłopy zaprawione w walkach, porwani zakładnicy, więźniowie – cyniczne wytatuowane zakapiory, ludzie w sektach, maltretowane dzieci, kobiety w przemocowych związkach a nawet pracownicy korpo ale, uwaga, tylko kobiety stygmatyzuje się i obwinia. Nazywa się je masochistkami, zaburzonymi histeryczkami, jebniętymi wariatkami, bezwolnymi cipami albo, w najlepszym razie, osobami o słabej wewnętrznej strukturze – bo pomimo, że w grę wchodzi związek uczuciowy i zaangażowanie emocjonalne które dodatkowo utrudnia wyjście z przemocy, nasze uwikłanie w traumatyczną więź ma być wyłącznie naszą winą i naszą odpowiedzialnością.

Negatywne sytuacje pojawiają się początkowo sporadycznie, a spokój i dobra relacja, która po nich następuje powoduje niedowierzanie: czy to aby się naprawdę wydarzyło?
Może przesadzam? Może mi się wydaje? W końcu każdy z nas, myślisz, ma czasem gorsze dni…
Subtelne akty przemocy których doświadczasz kolidują z dobrą oceną związku i partnera, dlatego wprawiają w dezorientację i wywołują poczucie winy – tak jesteśmy skonstruowani my, ludzie z empatią, że nie zakładamy u naszych ukochanych złej woli, staramy się ufać, współpracować i chcemy wziąć odpowiedzialność za kryzysy, za cierpienie bliskiej osoby, za przeszkody z związku, by móc je rozwiązywać i naprawiać – to się nazywa normalność.
Przerywane wzmocnienie – okruszeczki dla mojej dziewczyneczki: narcystyczna zryta głowa najpierw cię łowi i uwodzi, zbudza miłość i pozornie ją odwzajemnia, potem z rozmysłem kreuje w tobie niepewność i strach przed utratą związku, by następnie systematycznie karmić cię epizodami czułości, troski i uwagi, byś bagatelizowała narastające akty dewaluacji, przemocy i kontroli – perfidia, przebiegłość i mistrzostwo manipulacji, tym doskonalsze, że trudne do ubrania w słowa, bo przecież wszystko, naprawdę wszystko wskazuje na to, że „on mnie kocha”. To dlatego trauma bonding sprawia, że nie wiesz, co jest prawdą. Na pytanie, jak tam w waszym związku odpowiadasz: dobrze – i czujesz, że kłamiesz. Albo odpowiadasz: źle – i też wiesz, że kłamiesz.
Sypane w perwersyjnej zabawie okruszki, w połączeniu z oczekiwaniem od ciebie konkretnych zachowań dają ci nadzieję na zmianę i złudne poczucie kontroli i sprawstwa:
jeśli zrobię to czy tamto, będzie dobrze i wróci spokój.
Czy można zatem wyjść z tego kręgu głodu i dosytu? Ciepła i chłodu? Czułości i bezwzględności? Na nasze szczęście tak. Zryte głowy są dobre w wzbudzaniu zaufania, ale słabe w jego utrzymaniu. Przychodzi taki moment i takie sytuacje, że mimo traumatycznej więzi przestajesz oceniać rzeczy na podstawie tego, jakie były w przeszłości i zaczynasz je widzieć takimi jakie są tu i teraz. Przejrzałam na oczy, mówicie wówczas, zobaczyłam jego prawdziwą twarz.
To wtedy nadchodzi czas na staranne zaplanowanie odwrotu. Na szukanie sprzymierzeńców. Na opowiedzenie, nareszcie, sobie i innym prawdziwej historii twojego związku.
Czas ucieczki.
Niestety, szukając pomocy w leczeniu trauma bonding spotkasz profesjonalistów (tu potrzebny byłby cudzysłów) którzy będą ci pierdolić o osobowości zależnej, o deficytach, o twoich predyspozycjach i cechach ofiary, o twoim współuzależnieniu, albo pytać: „co ci dawał ten związek, że nie odeszłaś?” – prawie pół wieku po publikacji Duttona i Paintera a oni wciąż swoje!
Głupcy, nieuki, ignoranci albo po prostu sadyści, którzy, jak twój oprawca, z twojej rzekomej słabości chcą czerpać swoją siłę lub profity, i podsuwają ci rękę z trującymi okruchami – szczerze? Każ im, dziewczyno, jebać się na ryj.

Kategorie
Felietony

Nauka opatrywania ran.

Nauka opatrywania ran.

Przytulanie samej siebie, tulenie wewnętrznego dziecka, nauka kochanie samej siebie, wglądy. poszukiwanie swojego światła, odkrywanie swojej kobiecej natury – są tysiące terapii dla kobiet w kryzysie przemocy i zaledwie kilka dla jej sprawców – bo twarz przemocy to twarz jej ofiary, a nie krzywdziciela.

Wszystkie one to kolejny przykład, jak kultura w której żyjemy najpierw przemocy wobec kobiet używa, potem czyni je za nią odpowiedzialne a następnie oczekuje, że się po niej, w jedyny akceptowalny sposób, otrzepiemy, naprawimy i znów będziemy zwarte i gotowe zająć wskazane nam miejsce.
Większość terapii dla kobiet jest konstruktem, który w kulturze przemocy daje kobietom ułudę bezpieczeństwa i utrzymuje je w przypisanej im od wieków roli. Większość zabija gniew i słuszny wkurw. Owija kobiety w watę pozornego wewnętrznego spokoju, świadomego zen, i wsobnej czułości, która ma krzepić i chronić.
Utrzymuje kobiety w micie po-terapeutycznego bezpieczeństwa, bagatelizując wszechobecność przemocy, która nigdy się nie kończy. To tak, jakbyśmy żyły w próżni, i jakby wyjście na ulicę, po zakończeniu leczenia, dawało nam ochronny płaszcz i magiczne moce.
A przede wszystkim, pozbawia kobiety zębów – jesteśmy tymi, którymi trzeba się zaopiekować i chronić.
Nie żebym była tym terapiom przeciwna – jeśli pomagają, są okey. Tyle tylko, że warto przyjrzeć im się z innej perspektywy, z perspektywy opresji.
Idea jest prosta: świat wali nas, z lewa z prawa, a my mamy sprawnie opatrywać nasze rany. A przecież w obliczu faktycznego zagrożenia, ciemnego zaułka z czającym się gwałcicielem, w obliczu wojennej zawieruchy, przemocy słownej serwowanej od pijanego gnoja w tramwaju, bezlitosnych instytucji, do których się zwracamy o pomoc lub sprawiedliwość, czy wreszcie, w obliczu domowej narcystycznej mendy umiejętnie grającej na emocjach, wszelkie strategie przyklejania plastrów są całkiem bezskuteczne – czy szkoła kochania siebie w sytuacji, gdy sąd odbiera ci dziecko, bo jesteś rzekomo złą matką ci pomoże? Czy jest zaporą przeciwko powszechnej obojętności lub przyzwoleniu na krzywdę?
Ile dało przytulanie się samej siebie kobietom z Buczy? Albo tym z Sarajewa. Ile to dało wam? Nawet najbardziej przytulone do siebie zmagają się teraz z PTSD. Jest w tej strategii wyraźny schemat i ogromny paradoks: nasza kobieca empatia czy koncyliacyjność jest z jednej strony pożądana i nagradzana (grzeczna dziewczynka) a jednocześnie jest naszym, kobiet, wyłącznym problemem bo stwarza powody do nadużyć, wykorzystywania i przemocy.
Jaką daje się nam radę? Bądźmy jeszcze bardziej empatyczne i koncyliacyjne, ale tym razem też dla siebie. Innymi słowy, bądźmy takie, jakie świat chce byśmy były:
opiekuńcze, dobre, opanowane, pogodzone, tyle tylko, że pozwala się nam – co za łaskawość! – zaopiekować sobą.
To utrwala przemoc i wpycha nas w ten sam, odwieczny patern, w nasz nadany nam habitus kulturowy: ofiary, która musi się podnieść, by żyć. A co z przemocą? Co ze sprawcami? Ano nic. Trwają w najlepsze i robią to ,co robili – „wewnętrzne dziecko”, najbardziej nawet zaopiekowane, jest zawsze dzieckiem w zderzeniu z pięścią.
Proponowane terapie nie uczą nas być suką i walczyć zajadle o swoje prawa. Nie rozpalają naszego gniewu i nie pokazują jak go pielęgnować, w sytuacjach, gdy nasze granice są notorycznie i wszędzie przekraczane. Nie mówią, by się gniewu nie bać a umiejętnie z niego korzystać. Nie mówią, jak uodparniać się na stygmatyzację i robienie z nas wariatek, gdy już go użyjemy. Nie wykształcają w nas poczucia, że mamy prawo do rebelii i krzyku. Ani przekonania, że trzeba mieć w dupie społeczny odbiór naszego słusznego wścieku, bo świat i tak ma na nasze uczucia bardzo i wszem wyjebane.

Wyjście z roli ofiary to uważne przyjrzenie się światu i temu, jak jest skonstruowany dla nas, a jak dla mężczyzn. Zobaczenie, jak bardzo przemoc wobec kobiet jest zakorzeniona i przekazywana pokoleniowo. To zrozumienie, że nie jesteś sama – bo są nas miliony. A każda z nas ma zaleczyć swoje traumy, które świat jej wyświadczył i zamknąć oczy na to, jak on faktycznie wygląda. Ma wierzyć, że jest bezpieczna, bo nauczono ją, jak zawiązywać na sobie bandaże.
Otwarcie oczu na to, że całe to „kochanie siebie”, „przytulanie siebie” czy „opiekowanie się wewnętrznym dzieckiem” to nauka skutecznego lizania ran. Idealna dla ofiar: teraz, kiedy cierpisz i na później – bo później znów się powtórzy.
A przecież pytanie jest proste: dlaczego to my mamy uczyć się leczyć zadane nam zranienia? Dlaczego mamy w ogóle do nich dopuszczać? Godzić się na nie? Być ofiarami? Dlaczego nie leczy się sprawców? To oni są tutaj problemem, realnym wrzodem na dupie, nie my.
Kochajmy swój gniew, złość i sprzeciw. Zwłaszcza, że nikt go w nas nie lubi. Nie pozwólmy go w sobie zabić. Natura, sprytna bestia, nie dała nam go bez powodu. W jej świecie nie ma nakazów i zakazów, nie ma edukacji, kar, praw pisanych i niepisanych, jest jedynie kwestia przeżycia. Uczmy się rozumieć, dlaczego się nam gniewu i sprzeciwu odmawia. Uczmy się walki a nie zakładania opatrunków. I co najważniejsze, uczmy się kobiecej solidarności, bo bez niej jesteśmy osobne i nieskuteczne.
W świecie, który kobiety kopie, gwałci, szydzi, umniejsza i traumatyzuje potrzebujemy tej świadomości. Rola sprawnych i czułych pielęgniarek, nieważne czy dla siebie czy dla innych, po prostu się nie sprawdza – pokazała nam to historia i pokazują codzienne nagłówki gazet. Dostrzeżenie, jak kultura nas pozycjonuje i tą pozycją na rozmaite sposoby rani, jest też formą walki. Tak jak uzmysłowienie sobie, że ta sama kultura wybiera dla nas jedyne akceptowane przez siebie drogi leczenia zadanych nam ran – ach, to mityczne, wygodne dla sprawców wybaczanie krzywd! – drogi, które mają nas w narzuconym miejscu utrzymywać, i narażać na dalsze zranienia.

Spójrzmy na problem inaczej, bo jest to, kurwa i niestety, czysta aberracja.

Kategorie
Felietony

Ale dlaczego?

Ale dlaczego?

Zadawanie pytań jest dobrą praktyką. Otwiera głowy, uczy, pozwala poznawać świat i ludzi. Są jednak pytania, które prowadzą na manowce. Na ścieżki donikąd, w głąb czarnych tuneli, jak w książkach Kinga o podziemnym Derry – gdzieś tam w środku, wśród plątaniny wąskich wilgotnych korytarzy czai się wyłącznie TO: ciemność, zaduch, strach, i nic więcej.
Próbujemy zrozumieć, co patol miał na myśl, dlaczego zrobił to czy tamto. Usilnie staramy się pojąć, skąd u niego takie czyny, słowa i przesłanki. Próbujemy ogarnąć, co zrobił z naszym życiem, zwłaszcza na początku, kiedy odchodzi, albo my uciekamy, kiedy milknie burza a my stoimy na deszczu, oszołomione i przerażone – a w głowie szum.

Ale dlaczego?

Nie ma nic złego w potrzebie zrozumienia i poskładania rzeczy w jasny obraz – taka jest nasza natura, że chcemy odpowiedzi – tu jednak jej nie ma. Wszystko co zrobił i mówił, co myślał i koncypował wymyka się logice. Tu nie znajdziesz wyjaśnień i spokoju.

Ale dlaczego? – pytanie zasadne i usprawiedliwione i słuszne. Co jednak, jeśli nie istnieje odpowiedź? Wiele kobiet po związku z narcystycznie zaburzonym osobnikiem utyka na lata w podziemnych korytarzach. Kręcą się w kółko, wędrują w nieskończoność w cuchnących kanałach, błądzą w ciemności: w desperacji szukają sposobu, by pojąć.
Nie pojmiesz. Tak jak nie pojmiesz ludzi, którzy okradają groby, gwałcą dzieci, zabijają innych dla zysku. Nie pojmiesz, bo musiałabyś mieć w głowie te neurony i taką sieć, która wprowadza powyższe pragnienia w czyn. Musiałabyś mieć takie sumienie, która ze zbrodnią żyje za pan brat. I taką logikę, która to racjonalizuje i usprawiedliwia.
Zrozumienie psychopatów, socjopatów i narcyzów, mimo tysięcy publikacji i rozważań, jest dla ciebie ścieżką do piekła. To jałowa, pozbawiona sensu czynność, to teoretyzowanie o sprawach, o których nie masz pojęcia. Problem jest taki, że próbujemy. Problem jest taki, że nas to ćmi, jak bolący ząb – nie daje spać, oddychać, żyć.
Świat jest wielką układanką, którą całe życie próbujemy poskładać w całość. To daje nam poczucie kontroli i sprawstwa. Chcemy widzieć obrazek, bo dzięki temu czujemy ten rodzaj spokoju, który pozwala nam funkcjonować: wiemy jak się w nim poruszać, jak zredukować lęk, zaadaptować się. Oni jednak są niepasującym elementem, kawałkiem chuj wie skąd, częścią o poszarpanych brzegach, czarnym fragmentem czegoś.

Dlaczego tak?
Bo tak.
Czy jest to odpowiedź satysfakcjonująca?
Nie.
Czy niesie ukojenie?
Też nie.

Odpowiedzi z reguły są dobre albo złe. Tu jej po prostu nie ma. I cała sprawa polega na tym, by fakt nieistnienia odpowiedzi zaakceptować. Cała sprawa polega na tym, by nie schodzić w tunele – bo tam, na dole, on jest królem. Tam na dole jest jego imperium.
Odszedł, uciekłaś, nieważne – nie zdejmuj pokrywy do piekła, nie zaglądaj, nie krzycz w ziejącą gównem pustkę: ale dlaczego?!

Za każdym razem gdy tam zaglądasz, wdychasz trujące wyziewy. Za każdym razem się gubisz. Za każdym razem, kiedy pytasz, jesteś w jego władzy.