Kategorie
Felietony

Co fruwa powietrzu czyli ofiara idealna.

Co fruwa powietrzu czyli ofiara idealna.

Przekonania, jak mówi definicja, to osąd oparty na przeświadczeniu. Nie ma tu miejsca na wiedzę, naukę, czy (zieeew) badania. Przekonania o nas samych i o świecie gromadzą się w nas jak kurz, niepostrzeżenie. Opadają po cichu, w trakcie życia. Twardnieją. Wrastają w skórę i wchodzą krew, aż po jakimś czasie już nie wiadomo, co jest nasze a co obce.
Prześladowania, wojny, zabójstwa, także te „honorowe”, molestowanie, mobbing, pogarda, okrucieństwo, poczucie winy czy wybrakowania, nienawiść, oto co wyrasta na kurzu przekonań.
Wśród chwastów jest też figura ofiary idealnej, albowiem historia, religia, prawo, literatura czy media, innymi słowy kultura uczy nas, kobiety i mężczyzn, kim ofiara idealna jest a kim
nie jest.
Nazwijmy więc rzecz po imieniu: otóż ofiara idealna jest wtedy, kiedy jest martwa albo święta.
Kropka.

Jakakolwiek rysa na ofierze odbiera jej wiarygodność. Ofiara ma być nieskalana, spolegliwa, blada, smutna, biedna, zagubiona a co najważniejsze, milcząca, niczym uduchowione mniszki na świętych obrazkach. Im więcej mówi, tym gorzej, bo jak na ofiarę idealną i prawdziwą, jest zbyt wyszczekana. Im bardziej walczy o sprawiedliwość dla siebie i dla dzieci, tym większa wstrzemięźliwość otoczenia i głębokość wymownych spojrzeń (to jakaś furiatka).
Kiedy ofiara żyje to, bądźmy szczere, co to za ofiara? Kiedy je, śpi, czesze się, ubiera w nową sukienkę, odprowadza dzieci do przedszkola, kiedy pracuje, idzie do kina, kiedy czyta, rozmawia z sąsiadką i sprzedawczynią w sklepie, kiedy sprząta, robi makijaż, płaci rachunki, pije kawę – to ma być niby ta prawdziwa, pytają, ofiara? No ludzie…
Martwa ofiara jest dobrą ofiarą choć, przyznacie, i ona ma w sobie defekt. Pozwoliła się zabić, żyła z nim pod jednym dachem, nie uciekła, nie obroniła się – cóż, po prostu dała, że tak się wyrażę, ciała.
Oczywiście, gdyby uciekła i gdyby żyła, byłaby znów ofiarą nieidealną, ale… filozofię zostawmy filozofom.
Martwe ofiary, pomimo że całe zbudowane są z corpus delicti i tak się osądza. Tworzy się nad nimi mity. Zbrodnia z zazdrości. Postradał zmysły. Zabójstwo z miłości. Kochałem ją, straciłem rozum. Chciała odejść, narzeczony oszalał – za czerwonymi nagłówkami tabloidów ukrywa się prawdę. Powstają narracje, które z prawdą nie mają nic wspólnego – są grubą skorupą brudnych przekonań o ludzkich emocjach i związkach. Tłumaczy się zbrodnię szaleństwem i delirium, bo przecież normalny człowiek nie udusiłby dziewczyny tylko dlatego, że postanowiła zakończyć relację, czyż nie?
Czyż nie? – pytam ponownie, bo większość odpowiada, że oczywiście, że nie.
Oto kolejny chwast w ogrodzie naszych przekonań, zielsko wprost z trującego podłoża.
Jak to jest być ofiarą nieidealną znacie, nomen omen, z autopsji. Przemoc psychiczna nie pozostawia widocznych śladów, zwłaszcza, jeśli masz duże umiejętności adaptacyjne i funkcjonujesz w środowisku, pomimo przemocy, w miarę normalnie.
Zwłaszcza, jeśli bronisz się i walczysz o swoje, co rusz przekraczane, granice.
Chodzisz do fryzjera, rozmawiasz z ludźmi, robisz zakupy, prowadzisz samochód?
To świadczy przeciwko tobie.
Jakiekolwiek zachowania, mieszczące się w normie – czyli twoja z trudem ogarniana namiastka zwyczajnego świata – świadczą przeciwko tobie.
Albo inaczej, kiedy masz na sobie, w powszechnym mniemaniu, kalającą cię ryskę:
krzyczysz, przeklinasz, każesz mu, w rozpaczy, wypierdalać – o kochana, jaka przemoc?
Toż to symetria i konflikt małżeński.
Jesteś wredna, przebojowa, ładna, odnosisz sukcesy, masz pieniądze? Wybacz, ale nie jesteś ofiarą prawdziwą i przekonującą.
Pijesz z kolegami w barze, głośno się śmiejesz, ubierasz się n i e s t o s o w n i e, masz w dupie autorytety?
Spadaj, jędzo. Zniszczyłaś mu życie.
Mity dotyczące sprawców i ofiar serwuje się nam nieustannie, tak jak mity dotyczące kobiet. Nawet ich nie zauważamy, bo tyle ich jest – tak jak nie dostrzegamy kurzu tańczącego we wdychanym przez nas powietrzu. Kto będzie, do diabła, przyglądał się jak wariat temu, czym oddycha?

Niedziela, otwieram Onet, strona główna, przedpołudnie, dzień bardziej rekreacyjny, dużo o sporcie i życiu, mniej polityki i wojny. Czytam tytuły:
„Potraktowała mnie jak bankomat. Nie chcę już żadnego związku.”
„Wyszłam za mąż dla pieniędzy. Niestety, nadal jestem biedna.”
„Matka zmarnowała mi życie. Odzyskam wolność dopiero, gdy ona umrze.”
„Robiła mi wyrzuty, że spotykam się z siostrą. Mówiła, że jest smutna.”
„Żona sypiała z jego bratem. Gdybym był zazdrosny, poślubiłbym inną.”
„Gdy zrobiono mu zdjęcie z tancerką TzG, żona była wściekła.”
„Najgorsze rzeczy, które kobiety robią podczas wizyty u ginekologa.”
Oto życie. Jeden mit pod drugim mitem: kobieta istotą interesowną, chciwą, zaborczą, zdradziecką, okrutną, zazdrosną, niestabilną, no i ofkors, głupią – ergo: czegokolwiek nie doświadczy, zasłużyła.
Niby śmieszne, te kilka lilipucich okruszków, bo czymże jest Onet w bezmiarze kosmosu – ale okruszek do okruszka i będzie, jak mawiały nasze babki, rozpierduszka.
Tak tworzy się przekonania i wzbija się kurz. Tym oddychamy. W taki sposób i bez przerwy zaciemnia się świat. Pokrywa się nas i prawdę grubą warstwą paprochów. W tym kurzu demony się budzą a ludzie się gubią – i to w nim, podobno z wielkiej „miłości”, najpierw nas biją a potem zabijają.

Wchuj niebezpieczne, dziewczyny, naprawdę wchuj.